Może zacznę od historii mojej alergii na truskawki. Opowiadam ją często osobom, które nas odwiedzają i pytają o krzewy rosnące na grządkach hugelkultur. Otóż, od kilkunastu lat jestem uczulona na truskawki. A właściwie to byłam na nie uczulona, albo raczej, tak mi się wydawało. Kiedy zjadłam truskawki kupione w sklepie, na rynku, przy drodze, od rolnika, czy gdziekolwiek indziej, na mojej skórze pojawiała się paskudna swędząca pokrzywka. Przestałam zatem i co roku z zazdrością patrzyłam, jak cała moja rodzina zajada się w sezonie truskawkami. Pewnego razu postanowiłam jednak zawalczyć o swoje prawo do moich ulubionych owoców i kupiłam kobiałkę w zaprzyjaźnionym ekologicznym gospodarstwie. Efekty był taki sam jak dotychczas: trzy tygodnie leczenia pokrzywki sterydami. Z ciekawości zadzwoniłam do źródła, żeby zapytać, czy jednak nie używali akurat jakichś herbicydów i pestycydów

– No coś ty, Iwona, międzyrzędzia wykładamy agrowłókniną. Nie chlapiemy żadnym świństwem na robactwo. Rozrzucamy tylko siarczan żelaza w proszku dookoła roślin, żeby nam ślimaku nie zjadły truskawek – usłyszałam.

“No i mamy winowajcę” – pomyślałam.

Jesienią posadziłam dwa rzędy truskawek, a latem następnego roku ucieszyłam się, kiedy zaczęły dojrzewać pierwsze owoce. Zgodnie z podejrzeniem nie uczulały mnie wcale.

Nie cieszyłam się jednak zbyt długo swoim odkryciem, bo w tym sezonie nie udało mi się przekonać ślimaków, żeby zjadały co drugą truskawkę w całości, a nie nadgryzały każdy napotkany owoc. Pazerne oślizgłe stópki wcinały wszystko, co im stanęło na drodze.

Tego roku wypróbowałam wszystkie znane wujkowi googlowi metody naturalnego ograniczania apetytu ślimaków. Radziły sobie ze skorupkami, piwem, lawą, zrębkami i pułapkami. W kolejnym roku przeniosłam krzewinki na grządki hugelkultur i eureka! Na nie, jakoś ślimakom nie udało się wspiąć, a ja wreszcie wcinam truskawki bez opamiętania i bez uczulających mnie dodatków.

Wniosek: Owszem, uprawy ekologiczne są o niebo lepsze od konwencjonalnych pod względem zużycia pestycydów i herbicydów oraz sztucznych nawozów, ale mnie to nie wystarczy. Permakulturę i holistyczne zarządzanie gospodarstwem widzę jako ultra ekologię, bez kompromisów w sprawie sposobu wykorzystywania gleby i użycia chemii i plastiku.

Mój plan na farme jest taki, że do warzywnika użyjemy tylko samodzielnie wykonanego kompostu z resztek roślin, słomy, zrębków i obornika, oprzemy się na płodozmianie, sąsiedztwie roślin, które nawzajem wspierają się w walce ze szkodnikami i stosujemy naturalne herbatki, nalewki i maceraty, jeśli coś się pojawi. Zwierzęta wypasane na łąkach, dokarmiamy niewielka ilością zboża wyprodukowanego u nas i uzyskujemy zdrowe, bogate w substancje odżywcze mleko.

Sami nie mamy jeszcze idealnych nawyków żywieniowych i trochę czasu zajmie zanim uda nam sie zrobic naprawde dobre lody, żeby nie kupować ich w sklepie. Minie trochę czasu nim wytłoczymy własne oleje i będziemy całkowicie samowystarczalni. Czeka nas za to ciekawa i kreatywna praca. Wam polecam to samo, a jeśli to nie wasza droga, to kreatywności w poszukiwaniu dobrych źródeł jedzenia dla siebie i rodziny.